Archive for Luty 2009

Amerykanie o Polsce

2009-02-28

Raport wzbudził jakieś ogólnonarodowe uniesienie i wszyscy poszli w bój z tarczami, świętymi mieczami i zupełnie przypadkiem paroma bejsbolami w obronie naszej cywilizowanej jak się patrzy ojczyzny.

A ja w tym raporcie nie znalazłem ani słowa kłamstwa. Chwilowo nie chce mi się komentować, więc przekleję sobie to na przyszłość – a nuż widelec mi się zachce.

————————————————
Mowa jest m.in. o niewłaściwym zachowaniu i brutalności policjantów. Amerykanie przypominają że w 2007 r. odnotowano w Polsce 6184 przypadków nadużyć ze strony policjantów. Dokument zwraca też uwagę na przepełnione areszty i więzienia oraz wynikające stąd skargi od więźniów. Raport podkreśla, że jednym z powodów przepełnienia polskich więzień jest nadużywanie przez sądy aresztu przedprocesowego. Systemowi sądownictwa wytknięto także to, że jest niesprawny i brak mu zaufania publicznego.

W dokumencie jest również mowa o skandalach korupcyjnych na wysokich szczeblach władzy (np. przy przetargach publicznych). – Rząd nie wprowadza skutecznie w życie przepisów antykorupcyjnych. Panuje przekonanie, że korupcja jest akceptowana zarówno w sferach rządowych, jak i w samym społeczeństwie – czytamy w raporcie.

Kolejnym przewinieniem Polski, jest według Departamentu Stanu USA, powolne zwracanie majątków zagrabionych w czasach PRL. Zauważono jednak, że w naszym kraju trwają prace nad prawem, które uregulują te kwestie.

Dokument zauważa też, że polskie władze łamią prawo obywateli do prywatności korespondencji. Amerykanie jako przykład podają system skanujący charakter pisma zainstalowany na sortowni pocztowej w Poznaniu na zlecenie ABW.

Raport przyjrzał się też wolności mediów, zwrócono uwagę na różne przepisy prawne, które ja ograniczają. Jednocześnie USA wskazało na nadużycia samych dziennikarzy – podano przykład Radia Maryja, któremu zdarza się propagować treści antysemickie.

Na końcu zwrócono uwagę na prawa kobiet i mniejszości. Raport podkreśla, że ciągle wielkim problemem pozostaje przemoc domowa. Dokument zauważa, że jednocześnie niedoszacowaną kwestią jest molestowanie seksualne kobiet w pracy. W tym kontekście raport jako przykład podaję sprawę seksafery w Samoobronie i skandalu z udziałem prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego oskarżanego przez byłe pracownice o molestowanie.

Raport wylicza też przypadki ataków rasistowskich w Polsce.

2008 Human Rights Report: Poland

Katolicyzm to wojna

2009-02-23

Katolicyzm

I znowu klikamy w obrazek. 🙂

Aymeric Giraudel

2009-02-23

Przypadkiem natrafiłem w sieci na uroczą fotkę i zrobiłem małe dochodzenie, żeby dowiedzieć się, kto tak ładnie atakuje niezdobywalny jak by się wydawało tron Pierre’a & Gillesa. No i już wiem.

Na poniższą fotkę można sobie kliknąć i powiększyć a jak ktoś chce więcej, musi przejść na stronę autora:

Aymeric Giraudel

Aymeric Giraudel: The Prophecy

Pokrótce

2009-02-23

Odetchnąłem z ulgą, gdy dowiedziałem się dzisiaj rano, że Hollywood ocalił resztki reputacji i nie umoczył Oscara za najlepszy film w dziele o pedalskim świętym. Przeboleję jakoś Seana Penna, choć nawet on sam zauważył, że to Mickey Rourke powinien wygrać.
O całej reszcie trudno mi się wypowiadać, bo Slumdoga nie widziałem i pewnie nie będzie mi się chciało oglądać. Z całym szacunkiem, ale ani „Milionerzy” ani nastoletni hindusi nie podniecają mnie wystarczająco, żebym popędził marnować dwie godziny w Cinema-Shitty.
Mam wrażenie, że dobre kino już dawno się skończyło. No bo porównajcie sobie sami: czy naprawdę Slumdog jest wart tyle samo co „Cabaret” Boba Fosse’a? Oba dostały po osiem statuetek a na dokładkę ponoć Slumdog jest od „Cabaretu” lepszy, bo zgarnął również „Best Motion Picture”. 🙂 Odrobinę naciągam, fakt, ale gdzie te czasy, gdy w ciągu jednego roku trwała zażarta walka dwóch genialnych filmów: wspomnianego już „Cabaretu” z „Godfatherem”? I jeszcze z „The Poseidon Adventure”, jednym z najlepszych w historii filmów katastroficznych, w którym efekty specjalne jeszcze nie robiły całego filmu? Czy jeszcze kiedyś zdarzy się taki zestaw? Nie sądzę.
W ramach bonusa wiemy już, że żeby dostać Oscara, wystarczy się w odpowiednim momencie zaćpać na śmierć. Takie czasy.

W telewizorni wciąż przełączam tego tłustego naziola bez pypcia, który zasmradza mi w domu atmosferę jakimś kolejnym bełkotem.

Oglądamy z małżonkiem „True Blood” i chociaż to wciąż stary dobry Alan Ball, to chyba jednak facet ma jakieś ciągi na bramkę. Aż się boję pomyśleć, jaki serial wymyśli następnym razem. Niestety jest to już produkt wtórny i nie dorównuje pomysłom Anne Rice, która miała fuksa być pierwszą.

O tym, że Teresa po pijaku staje się mocno agresywna werbalnie czyli oralnie, wszyscy już chyba wiedzą, więc nie ma się nad czym rozwodzić. 🙂

Zaskoczony nagłym powodzeniem starej notki o mBanku wrzuciłem kontrolnie hasło w Google i już wiem, dlaczego „Nabici w mBank” nagle zaczeli nabijać czytelnictwo bloga wśród Internautów, którym do głowy by nie przyszło szlajać się po pedalskich zakątkach Sieci…

Uber Amazing

2009-02-17

Ponad dwa tygodnie temu Abiekt nominował mnie do nagrody różowej wstążeczki (jeśli nie jest różowa to przepraszam, rozróżniam tylko szesnaście kolorów) a ja ciągle nie mogłem się zebrać do puszczenia piłeczki dalej. No to się wreszcie zbieram.

Mini-regulaminu przepisywać mi się nie chce, odsyłam do Tico. Przy okazji zwracam uwagę, że wstążeczkę zapoczątkował blog… młodej matki cieszącej się swoim macierzyństwem. Jakmiż to dziwacznymi drogami poszedł ten łańcuszek, że teraz zaplątuje się wokół blogów nie tylko gejowskich ale na dokładkę mizogińskich. 🙂

No dobrze, do rzeczy.

INSPIRUJE:
Cristoforo. Tu znowu widzimy jak zabawne żarty robi sobie życie: kto by przypuszczał, że dam nagrodę facetowi, który odbił mi chłopaka?
Kompletnie nie biorą mnie jego wyznania dotyczące dziecka (koligacji rodzinnych nie pamiętam), ale znacznie częściej niż na innych znajduję tam inspiracje literackie. Niestety filmowe już mniej, bo gusta się rozjeżdżają. Ale za książki i cytaty – wstążeczka.

POPRAWIA HUMOR:
Heliogabal. W zasadzie jest to nagroda historyczna, ponieważ Helio zapadł się w swoich kadzidełkach i praktycznie już nie pisze. Ale ja doskonale pamiętam jego pisany z nerwem i błyskotliwością blog, kiedy jeszcze mu się chciało.
Wstążeczka z nadzieją, że napisze czasem coś innego niż artykuł o cyckach i cesarskich porodach gwiazd i gwiazdeczek.

CIEKAWA INFORMACJA:
Abiekt. Coraz mniej interesują mnie doniesienia z kraju i ze świata, którym to bełtem karmi się mózgi czytelników Onetu, WP i innych popłuczyn przeklejających serwis krajowy PAP za pomocą komend COPY-PASTE. U Abiekta znajduję to, na czego wyszukiwanie sam nie miałbym czasu: urocze filmiki reklamowe i informację z życia amerykańskich (głównie) ciotek.

ŚWIETNIE SIĘ CZYTA:
Ebo aka Citroen (czyli trzecie wcielenia faceta z zabawnym tatuażem). Co prawda wnerwia mnie konsekwentnie stosowana przez niego zasada zakazu wjazdu wielkich liter, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Wstążeczka za fotografie zdarzeń, które mówią dokładnie to, co chciałbyś w nich zobaczyć.

NIESAMOWITY WYGLĄD:
Vontrompka – nie tyle za wygląd ile za niesamowite skojarzenia. A że lubię przede wszystkim jego rysunki, podciągam pod tę kategorię.

UBER AMAZING BLOG:
Pluto – za typowo krakowską hipokryzję, lejącą się z prawie każdego zdania. Buziak, Pluciu. 🙂

PS. Dzisiaj na bloga wszedł ktoś, kto w Googlach wrzucił hasło „gejowska impreza katolicka”. Na Darwina, co ten człek miał na myśli? Dziką orgię, podczas której w takt ruchów frykcyjnych wszyscy wygłaszają dychotomicznie modlitwy i godzinki ku czci dżejpitu? :-O

Tatuś czy pedał?

2009-02-14

No właśnie. Ciekawe, co by woleli nasi polscy, katolscy rodzice. Mieć synka-pedała, czy synka-tatusia w wieku 13 lat?

Dad at 13

A swoją drogą może to i lepiej, że rodzice nie wiedzą, co wyczyniają pod ich własnym bokiem bachory. Ja wiem i choć to nie moje – i tak siwieję.

I jeszcze jedna fotka. Po lewej Alfie, czyli szczęśliwy tatuś. Po prawej Chantelle, koszmarek z rodziny Addamsów, który dał dupy wzmiankowanemu Alfiemu. A w środku córeczka, której chłopak najprawdopodobniej prześpi się z mamusią lub tatusiem, bo niby czemu nie, skoro to taka ciudowna rodzinka. 🙂 A propos: Benedykt zapewne też byłby za.
Poniższy obrazek kieruje do artykułu upstrzonego dodatkowymi zdjęciami i uwieńczonego filmem. Chcecie to sobie oglądajcie, mnie już wody odeszły od tej nachalnej propagandy zdrowego i normalnego heteroseksualizmu.

Dad at 13

A tak w ogóle to sobie myślę, że Beatie, pierwszy tatuś w ciąży, to przynajmniej mógł sobie kupić piwo w sklepie przed porodem. 😀

Wielkie święto rozumu

2009-02-12

Moi drodzy współtowarzysze niedoli, rzadko zdarzają się rocznice, które przynoszą tak dużo pozytywnych emocji, tyle uśmiechu i wewnętrznego spokoju. Dzisiaj jest taki właśnie dzień.

Równo 200 lat temu przyszli na świat dwaj ludzie, którzy sprawili, że życie jest trochę lepsze. Abraham Lincoln, który uwolnił amerykańskich Murzynów oraz Charles Darwin, który uwolnił ludzki umysł.

Charles Darwin - 2 pounds

Charles Darwin stworzył jedną z najlogiczniejszych, najpiekniejszych i najprostszych teorii w historii człowieczej myśli. Teorię, która podważyła religiocentryczny sposób myślenia. Udowodnił, że naszymi losami nie rządzi żaden mityczny, krwawy i schizoidalny bóg tylko mądrość natury. To dzięki niej, dzięki jej konceptowi wyboru najlepszych możliwych cech, jesteśmy jedynym na Ziemi gatunkiem myślącym, który może wpływać na losy nie tylko swoje ale i innych. Jak wykorzystujemy ten potężny potencjał, to zupełnie inna sprawa i nie ma sensu teraz się nad tym rozwodzić.

Brytyjczycy adorują Darwina nie bez powodu. Zarówno zamieszczone wyżej zdjęcie pamiątkowej monety dwufuntowej jak i poniższy banknot (będący w codziennym obiegu w dziesiątkach krajów) pokazują, że mądre narody potrafią wznieść się ponad łatwą i prymitywną drogę myślenia plebsu.

Charles Darwin - 10 pounds

Brytyjczycy nie są jedyni. Zgodnie z danymi organizacji „Darwin Day” w 42 krajach świata odbędzie się łącznie 649 imprez (lista) celebrujących dwusetną rocznicę narodzin Charlesa. Na tej liście znajdziemy nie tylko Wielką Brytanię i Australię, ale również Argentynę, Austrię, Brazylię, Włochy, Hong Kong, Irlandię, Meksyk… nawet Bangladesz. Polski honor ratuje tylko niewielki klub Atelier w Sopocie. Przykre, ale trudno powiedzieć, aby było niespodziewane.

Nie wymyślę niczego lepszego na podsumowanie niż to, co napisałem rok temu: Wszystkim współwyznawcom chciałbym życzyć wszystkiego najlepszego, co tylko możecie sobie wyobrazić, z okazji dzisiejszego święta rozumu. Najlepszego dla świata, co nie zawsze idzie w parze z najlepszym dla Ciebie. 🙂

DarwinDay

40. rocznica Stonewall

2009-02-09

Gay Pride London

StonewallTak sobie myślę, że do świadomości polskich gejów nie dotarło jeszcze ważne przypomnienie. Otóż w czerwcu 2009 roku światowy ruch gejowski obchodzi okrągłą, czterdziestą rocznicę wydarzeń pod klubem Stonewall, które zapoczątkowały ruch emancypacji gejów w USA a potem na całym cywilizowanym świecie. Dlatego też wszystkie imprezy Gay Pride będą miały specjalną, odświętną oprawę. Piszę o tym dlatego, że najbliższa dla nas parada – Gay Pride London 2009 – odbędzie się 4 lipca i wciąż jeszcze można na nią polecieć za niewielkie pieniądze.

Koszt lotu dwóch osób Ryanairem wyniesie mniej więcej 800-1000 zł w obie strony (chyba, że zaoszczędzicie na przewożonych szminkach, pudrach i ciuszkach – za lot z samym bagażem podręcznym rabat wyniesie 120 zł od osoby).

Wciąż jeszcze są wolne miejsca w hotelach (czy też raczej sypialniach, bo poziomu hotelowego Wielka Brytania nie osiągnie nawet za 20 lat wielkich robót budowlanych) w cenie w okolicach 40 funtów za pokój dwuosobowy. Zatem wyjazd można spokojnie zamknąc w kosztach ok. 3000 zł (lot, noclegi, zakupy, dragi jak ktoś lubi).

Radzę pojechać parę dni wcześniej, żeby był czas na polowanie w sklepach na Oxford Street a wrócić najwcześniej w poniedziałek – żeby nie opuścić imprez after-party. 🙂

Pedalski święty

2009-02-09

Długo zbierałem się do napisania czegoś o „Obywatelu Milku”, bo przez cały ten czas nie wiedziałem, jak się do tego cuda zabrać. Z jednej strony solidarność fiutów wymaga, abym ogłosił wielkie peany na cześć naszego najnowszego pedalskiego świętego – tego wymaga dobro ciotolandu i kropka. Niestety, film jest tak potwornie nudny i bezsensownie zrobiony, że próby mówienia czegoś dobrego wzbudzały we mnie mocną blokadę, prawie że mur berliński… Bo w tym filmie niczym w soczewce skupia się cała góra błędów.

Harvey Milk

Najważniejszym problemem jest fabuła. Milk miał bowiem strasznie nudne życie. Wszystko, co zdarzyło się w nim ciekawego i interesującego, choćby z punktu widzenia dokumentalnego, miało miejsce zanim nasz nowy pedalski święty zabrał się za politykę lokalną i przerabianie ulicy Castro w region hetero-free. Z wielką ciekawością obejrzałbym film o jego młodości, gdy jako dwudziesto- czy trzydziestoparolatek szalał w świecie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Przy całym bowiem moim obrzydzeniu do wyglądu tamtych czasów (ohydni faceci, paskudne fryzury, koszmarne ciuchy) doceniam, że był to czas szybkiego życia; hippiesowskiego, zupełnie nowego spojrzenia na świat. I to było dokładnie tyle i tylko tyle, co było w życiu Harveya Milka interesujące.
Potem już tylko siedział na fotelu, wychodził wrzeszczeć do narodu i wracał do chałupy spać. Jedyny sensowny wątek, niezakończona miłość do Scotta i uwięźnięcie w związku z psychopatą, zostały potraktowane po łebkach, bez głębszej analizy i odfajkowane jako wypełniacz. Nie pasowały do budowy monumentu.

Już w połowie filmu wiemy co się będzie działo dalej (i nie chodzi tylko o wielki finał zastrzelenia Milka) i nie napotkamy na żadną woltę, niczym nie damy się zaskoczyć. Z punktu widzenia fabuły ten film trzeba by skrócić o jedną trzecią, żeby był w ogóle do oglądania.

Drugim problemem, który zwalam na karb starzenia się Gusa van Santa, jest brak wizji czym właściwie to dzieło ma być. Rzuca się zatem od jednej ściany (fabularyzowanego dokumentu) do drugiej (czysto amerykański rzyg pseudopatriotyczny). Problem w tym, że jeżeli miałby to być dokument, to maksymalnym czasem powinno być może 60 minut. Reszta to… no właśnie nie bardzo wiem, co. Van Sant gdzieś w pierwszej połowie nagle rozumie, że nie zrobi niczego lepszego od świetnego, domkniętego we wszystkich wątkach „The Times Of Harvey Milk”, genialnego dokumentu Roba Epsteina z 1984 roku. Epstein miał szczęście: robił dokument w chwili, gdy wszyscy świadkowie wydarzeń z lat 70. jeszcze żyli – było to zaledwie sześć lat po śmierci Harveya Milka. Złośliwie można by powiedzieć, że świadkowie epoki jeszcze nie zdążyli wymrzeć na AIDS.

Żeby było jasne: ja w ogóle nie uważam Gusa Van Santa za dobrego reżysera. Może to zabrzmi obrazoburczo, ale po obejrzeniu całego mnóstwa filmów trudno nie zauważyć, że Van Sant nie jest geniuszem tylko pozerem. Mniej więcej takim jak Lars Von Trier czy też legendarny, zły aczkolwiek świetnie rozreklamowany PR-owo Kenneth Branagh. Owszem, Van Santowi udało się zrobić dobre „My Private Idaho”, które jednak stało się hitem i zostało otoczone kultem tylko dlatego, że zaćpał się na śmierć jego główny aktor, śliczny i boski River Phoenix. Gdy żaden aktor nie ginie samobójczo lub parasamobójczo, wychodzi co najwyżej taki „Buntownik z wyboru” – film niewątpliwie przyzwoity, ale nie zasługujący na miano genialnego czy oscarowego. Abstrahując już od faktu, że „Buntownik” był mocno wtórny. W ostatniej chwili Matt Damon poszedł po rozum do głowy i odrzucił propozycję zagrania w „Milku” – zapewne po przeczytaniu makabrycznego scenariusza i niechęci do odgrywania roli paprotki w tle. A może była w tej decyzji odrobina strachu o wizerunek, bo Damon strzelający do Milka nie wyglądałby najlepiej. Tak czy owak: good for him!

Myślę, że Van Sant wyczuł pismo nosem i postanowił na siłę zrobić film, który dostanie parę nagród w 2008 i 2009 roku a potem w odium sławy Gus będzie mógł pójść na czele wielkiej nowojorskiej parady gejowskiej, która za parę miesięcy upamiętni 40. rocznicę bitwy o Stonewall. Jeżeli to nie jest pozerstwo, to nie wiem, czym mogłoby być.

Na „Obywatela Milka” można pójść tylko po to, żeby poznać czasy, które położyły fundamenty pod nowoczesny ruch gejowski czy szerzej – ruch praw człowieka. Jest prostszy i przyjemniejszy w odbiorze niż „The Times of Harvey Milk”, ale nie zasługuje na ani jednego Oscara. Jeżeli go dostanie, to po raz pierwszy polityczna poprawność Hollywoodu zagra przeciwko kinu gejowskiemu. Postawienie „Obywatela Milka” na równi z „Brokeback Mountain” byłoby herezją i obrazą dla jednego z kilku zaledwie żyjących i tworzących genialnych reżyserów – Anga Lee.

I myślę, że Ang Lee, jeden z ostatnich wizjonerów kina, nie tylko przecież pedalskiego, nie zasłużył sobie na taką poniewierkę.

Gus Van Sant „Milk”, Focus Features, 2008

Zakochałem się

2009-02-06

Po jaką cholerę mamy dręczyć się słuchaniem fałszującego, sepleniącego i lecącego dyszkantem Feela, skoro zamiast polskiej podróby można posłuchać oryginału? Lepiej zaśpiewanego, lepiej zaaranżowanego, bezpretensjonalnego i z milusim clipem.

Klikamy, oglądamy i słuchamy:

The Killers - Human